claroklara claroklara
895
BLOG

(Nie)rząd dusz

claroklara claroklara Kultura Obserwuj notkę 6

 

Tekst kieruję głównie do rodziców dorastającej młodzieży i młodzieży "samej w sobie", a jeśli zbłądzi tu jakiś duchowny to będę przeszczęśliwa.

 

Od września 2012 uczęszczamy na nauki przedmałżeńskie do Ojców Dominikanów na ul. Freta w Warszawie (bardzo polecam!). Spotkania są odświeżające i inspirujące. Każde z nas - i ja i A. - ma sto powodów, żeby wierzyć i sto pięćdziesiąt, by od wiary się odsunąć. Mimo to wierzyć chcemy, choć nie zawsze z Kościołem się zgadzamy.

I oto w toku nauk, również dzięki lekturze książki "Kontakt psychiczny w małżeństwie i rodzinie" odkrywam jak mądra jest nauka Kościoła i... jak idiotycznie jest przekazywana!

Żyjemy w świecie wszechwładnej telewizji i internetu, głoszącej "jedynie słuszną prawdę", że należy żyć chwilą i nie obawiać się konsekwencji, wszak "żyje się tylko raz". Jak dać temu odpór? Jak uchronić nasze pociechy przed błądzeniem po omacku w skomercjalizowanym i przesyconym seksem świecie?

Dochodzę do wniosku, że brak moralności to nie - jak wielku chciałoby sądzić - "wina" młodzieży i mediów, ale przekazywania prawd religijnych i wartości moralnych w sposób dalece niedoskonały. Myślę, że wielu młodych ludzi można by przekonać do wstrzemięźliwości, gdyby nie wpajano im tego na zasadzie "nie cudzołóż i już!". Lekcje religii są infantylne i podczas kiedy młodzi ludzie dorastają, zdobywają wciąż nową wiedzę z zakresu literatury, historii, fizyki czy matematyki to ich duchowość "stoi w miejscu". Mało kto troszczy się o to, by ją rozwijać.

Ja sama - jak na dzisiejsze czasy - dosyć długo trzymałam się przykazań i broniłam dzielnie swoich przekonań i granic. Sama, nieświadomie, "wyciągałam do siebie rękę" czytając biografię Ojcia Pio, 'Szatę" lloyda C. Douglasa, "Elementarz księdza Twardowskiego dla najmłodszego, średniaka i starszego" ks. J. Twardowskiego (w dzieciństwie w domu czytano mi "Zeszyt w kratkę" oraz "Patyki i patyczki"). I jakoś, dzięki tym książkom, mimo że mój "katolicki do bólu" dom mógł od katolicyzmu jedynie odpychać trzymałam się drogi, w którą wierzyłam i z której największe, rodzinne zbrodnie nie potrafiły mnie zawrócić.

A jednak... Kiedy uciekłam z domu miałam 19 lat. Żadnej bratniej duszy, która byłaby blisko, żadnego duchowego wsparcia (zawiodłam się, niestety, na niektórych księżach, którzy bezmyślnie i bezdusznie mówili o tym, że nie wiadomo czy dzieci "wyskrobane" idą do nieba...). Kiedy dowiedziałam się, po jakim wydarzeniu moja rodzina "wróciła do Kościoła" miałam odruch wymiotny. Mimo wszystko broniłam się jeszcze ponad pół roku... Później kłamstwa ex-chłopaka (który wydaje się dziś postacią z dawno obejrzanego filmu, z jakim nie mam nic wspólnego), moje wielkie osamotnienie, obrzydliwości płynące z każdej strony... złamały mój opór. Wpadłam w straszliwą pułapkę. Kiedy chłopak, którego kochałam, okazał się pijakiem, leniem (utrzymywałam go przez blisko 3 lata!), chamem, a nawet damskim bokserem nie umiałam się z tego wyplątać. Jak zostawić człowieka, z którym zdecydowało się pójść do łóżka, skoro "pozwoliłam sobie na to" tylko dlatego, że wierzyłam, iż będziemy ze sobą na zawsze? Że nigdy go nie opuszczę?

Właśnie przez niedopracowane nauczanie Kościoła "nie cudzołóż i już!" stworzyłam własny dekalog: sama wyjaśniłam sobie dlaczego nie wolno cudzołożyć. Moja teoria oparła się na tym, że chodzi o to, by po pierwsze nie skrzywdzić drugiej osoby (a tego nie miałam zamiaru robić), nie skrzywdzić siebie (to akurat miałam w nosie) i by nie usunąć niechcianej ciąży (do czego nie byłabym zdolna). Słowem: rozgrzeszyłam się. Piszę nieco ekshibicjonistycznie, ale nie to jest moim zamiarem: chcę być szczera, bo może w ten sposób komuś pomogę. Uważam że wszystko jest po coś i mam nadzieję, że moje doświadczenia pozwolą mi uchronić moje dzieci przed podobnymi błędami, a przynajmniej złagodzić ich skutki. Może uchronią kogoś jeszcze?

 

Dwa lata zbierałam siły na to by odejść. Hamowało mnie przywiązanie, poczucie odpowiedzialności, ale przede wszystkim warunki "rozgrzeszenia" - że będę już z nim na zawsze, skoro pozwoliłam sobie pójść tak daleko... Że jeśli go zostawię to na zawsze będę sama. W końcu popękało we mnie wszystko, wykończył mnie psychicznie i zrozumiałam, że wolę być sama do końca życia: zrezygnować z rodziny, z dzieci, o których zawsze marzyłam, niż być z nim i że nie chciałabym, by moje pociechy miały takiego ojca. Wtedy odeszłam. Zamieniłam się w górę lodową i byłam okrutna dla niego po rozstaniu: on błagał, prosił, na przemian nazywał mnie "kobietą swojego życia" i "zimną s***", a ja tylko śmiałam mu się w twarz. Zakochana byłam bardzo, ale już tego nie pamiętam. Przez cztery lata związku wykańczał mnie, wysysał ze mnie wszystkie siły, aż upadłam i nigdy się nie podniosłam... Ta dawna ja. Bo wreszcie odrodziłam się z popiołów: szczęśliwa, zmieniona, silniejsza i mądrzejsza. Nie była to droga łatwa i chciałabym móc jej oszczędzić innym (celowo piszę innym, a nie "innym dziewczynom", bo obawiam się, że coraz częściej i chłopcy wpadają w takie sidła...).

To nie był zły chłopak, jednak skrajnie niedojrzały i nierozumiejący pojęcia "miłość". Jeśli okłamuje się ukochaną osobę, by wyciągnąć z tego korzyści dla siebie, nie bacząc na to, jak można skrzywdzić jej psychikę to nie można mówić, że się tą osobę kocha.

Wracając do sedna. Dla młodych najważniejsze to uświadomić sobie, że nie jesteśmy w stanie powiedzieć sobie "to już na zawsze", bo nie zawsze zależy to od nas.  Natomiast obowiązkiem katechetów, rodziców i księży powinna być pomoc w zrozumieniu "o co w tym wszystkim chodzi", a nie narzucanie zakazów, które w tym wieku łamie się "dla zasady". I jeszcza bardzo ważna sprawa, którą powinni sobie uświadomić duchowni: kiedy już młody człowiek uświadomi sobie (jeśli w ogóle do tego dojdzie) swój błąd, czuje, że jest już za późno i że Kościół go wyklucza. To jest wielki grzech duchownych, że zamiast przygarniać zbłąkane owieczki, odpychają je. Młodym ciężko się odnaleźć.

 

Oto fragmenty mojej rozmowy na ten temat z 41-letnim Przyjacielem (rozwodnikiem, co może być ważne w tym kontekście):

 

Ja:   Powiem Ci, że ja daleka jestem od dewocji, a w kościele to byłam ostatni raz z koszyczkiem, ale odkąd zaczęliśmy chodzić do ojców dominikanów na nauki i sama sięgnęłam po "katolicką" literaturę, ale taką nie przedstawiającą swoich poglądów, jako jedynie słusznych i niepodważalnych czy jedynie moralnych to widzę, że w naukach Kościoła i przykazaniach jest wielka mądrość. Niestety są głupio, żeby nie powiedzieć idiotycznie, przekazywane. (...) Buntowałam się długo przed "wymogiem" czystości przedmałżeńskiej (też dopiero jak już było "po ptokach"), a teraz widzę w tym sens i wcale nie widzę w tym durnego nastawania na moją wolność. Nie wiem na ile możliwe jest, w dzisiejszym świecie, takie wytrwanie, ale widzę, że dla kobiety - jej ukształtowania się - jest to szczególnie ważne. I nie jest to postulat zrodzony z potrzeby kontrolowania ludzkiego życia przez kościół (a tak można to odczytać, choćby przez wymóg spowiadania się z tego - dla mnie nie do przyjęcia), ale z miłości. Bo rzeczywiście, dziewczyny i chłopcy, zwłaszcza w młodym wieku, zupełnie inaczej postrzegają seks i mogą się bardzo poranić psychicznie...

Bardzo ładne zdanie przeczytałam ostatnio, że w miłości nie ma miejsca na metodę prób i błędów. I każde rozstanie jest tragedią zarówno dla porzuconego, jak i porzucającego, bo pierwszy zostaje raniony, a drugi musi przekroczyć jakiś próg... stać się nieczułym na cierpienie drugiej osoby

To nie są moje wnioski, w życiu sama bym na to nie wpadła, bo nie miałam zamiaru zgłębiać tego tematu, jako że jest dla mnie "niewygodny", ale po przeczytaniu całego rozdziału (ze 3strony tylko) szczerze musiałam się z tym zgodzić.

I cieszę się tylko, że jakoś nie czuję się zbytnio poraniona przez D.. Jakoś dałam sobie radę, ale mają też rację, że dziewczyna oddając się chłopcu myli jego pożądanie z miłością i choćby go nie kochała czy czuła, że on nie kocha jej, wydaje jej się, że powinna z nim zostać... Mnie właśnie to tak długo trzymało przy tym człowieku.

"Książkę (...) można nazwać zbiorem spostrzeżeń, rozważań i doświadczeń z pracy w poradnictwie rodzinnym. (...) zawarte w niej przemyślenia opierają się na danych wypracowanych przez medycynę i psychologię".

"(...) Bezradne 'dlaczego?' stawiane przez ludzi, którym bez ich świadomej winy wymyka się z rąk to, co w życiu najcenniejsze: rozumiejący, ufny kontakt, zmusiło mnie do poszukiwań, studiów i rozważań, których ślady znalazły się na tych kartkach."

Bardzo podobał mi się fragment o tym, że dawniej rodzinę łatwiej było utrzymać w całości, bo istniał jasny podział ról, a seks był dla kobiety obowiązkiem i nie oczekiwała, że się w tym spełni (wręcz mogła mieć poczucie winy, gdy było fajnie - i w książce jest to potępione - taka "profilaktyka" poprzez wychowanie i wmawianie, że alkowa jest czymś złym i niemoralnym jest nazwana dalece szkodliwą). Poza tym mąż rodzinę utrzymywał, żona pilnowała domowego ogniska, przestrzeń życiowa była większa, za to dzielona z gromadką dzieci... Nie było nawet czasu zastanawiać się nad relacją ze współmałżonkiem/ą.

I w książce nie jest powiedziane, że wtedy było lepiej, tylko że trzeba zrozumieć jak bardzo zmieniła się mentalność i że teraz małżeństwa nie można "nauczyć się od rodziców", bo stawia przed młodymi zupełnie nowe zadania

Właśnie o tym mówię, że nie jesteśmy odpowiednio kształceni. O ile ciekawsze byłyby lekcje przygotowania do życia w rodzinie czy nawet religii gdyby więcej mówiono nam o dorosłym życiu, a mniej o czystej fizjologii i czego nie wolno (a nie d l a c z e g o "nie wolno" w znaczeniu "nie powinno się, dla własnego bezpieczeństwa")

 

Przyjaciel:   to prawda, ale nie wiem, czy wtedy bym byl posluszny

 

Ja:ha, ha, a no pewnie, bo człowiek chcąc nie chcąc do pewnych rzeczy przekonuje się właśnie dzięki popełnionym błędom, ale myślę, że gdyby ktoś tłumaczył mi w ciepły sposób różne rzeczy, z troską, a nie z pozycji nieomylnego autorytetu "nie wolno, bo to grzech i koniec" to zastanowiłabym się dwa razy. a tak zastanawiałam się, owszem, ale z niewłaściwymi argumentami w głowie - które łatwo było odrzucić.

Cieszę się, że zarówno ja, jak i A. nie urodziliśmy się w obecnym pokoleniu... przecież teraz naprawdę powszechne jest współżycie ze sobą już w gimnazjum... u mnie w liceum była tylko jedna taka "odważna". strasznie to idzie do przodu i wydaje mi się, że tym nastolatkom dzieje się krzywda. I głupie jest myślenie, że samo uświadomienie jak zapobiegać ciąży uchroni je przed konsekwencjami niedojrzałych decyzji

Obserwuję (co też wpłynęło na moje spojrzenie na naukę kościoła i bombardowanie nas antykoncepcyjnymi specyfikami), że stosunkowo łatwo i dokładnie można określić dni płodne za pomocą metod naturalnych (byle je połączyć, bo jedna zawsze może zawieść, jak wszystko)

Ale powiem Ci też, że o ile kompletnie nie rozumiem głębokiej niechęci kościoła do prezerwatyw i uważam ęą niechęć za głupią i szkodliwą, o tyle coraz częściej słyszę o tym, jak dziewczyny cierpią po pigułkach.Bardzo często mają potem problem z zajściem albo z donoszeniem ciąży. Do tego jakieś zakrzepy, jakieś wypryski, cholera wie co. No i te ryby w kanale la Manche, które od hormonów zmieniają już płeć... Rybna seksmisja. (Teraz muszę dodać niedawny przypadek 5.zgonów we Francji po pigułkach właśnie).

 

 

Przyjaciel: Wiesz, ja w sensie teoretycznym czysto rozumiem postawe KK w tej sprawie, tylko ja odrzucam

Poza tym watroba sie rozwala od antykoncepcji tabletkowej.


Ja: Ale wracając do nauki KK. To, co "sprzedają" księża w TV, gazetach i podczas kazań nie ma prawa przemówić do młodego człowieka.

 

Przyjaciel: ja mysle, ze ich nikt dobrze nie szkoli jak uczyc o tym
 

Ja:  Za to jak na tych naukach u dominikanów mężatka zaczęła opowiadać nie o wadach antykoncepcji, ale o zaletach naturalnego planowania rodziny to A. był bardziej zafascynowany ode mnie i powiedział, że bardzo mu się to podoba. Ja sama zaczęłam się tym interesować, bo to jest na swój sposób pociągające.
 
Przyjaciel: hmm
 
 
niewiele pamietam z nauk
poza tym, ze wtedy jeszcze nie zasypialem w kosciele
potem juz bylo to norma
 
 
nie moglem siedziec na mszy
 
Ja:  mnie się wydaje, że większość nauk jest do d*** nie spotkałam jeszcze nikogo zadowolonego, ale znajoma poleciła mi dominikanów, bo słyszała wiele dobrego, a potem kilka osób mi to potwierdziło

Argumenty były zupełnie inne, niż można by się spodziewać.Przede wszystkim ta kobieta przedstawiła badania wykazujące, że metoda naturalna łącząca objawy termiczne z obserwacją szyjki macicy i wydzieliny daje efekty nieodbiegające od tabletki antykoncepcyjnej. W końcu komórka jajowa żyje tylko 12 godzin!

Przyjaciel: to u mnie takich informacjinie bylo
 
 

Ja: No, i kontynuując mój wywód, zawsze w momencie jajeczkowania temperatura podnosi się o kilka dziesiętnych stopnia (są specjalne termometry z dwoma zerami po przecinku) i do końca cyklu zostaje podniesiona.

Jak się już człowiek nauczy kiedy ma to jajeczkowanie to jest naprawdę banalne wiedzieć kiedy się jest płodnym, a kiedy nie. Ba, teraz są do tego specjalne programy nawet. Zaraz Ci podlinkuje jako ciekawostkę.

Dalej, już zostawiając "techniczną stronę". Jako ogromny plus przedstawiono właśnie to, że "nie zawsze można" i wtedy oboje: mąż i żona zaczynają się uwodzić na nowo, szukają innych sposobów na spędzenie czasu, delikatniejszych pieszczot, etc. Że muszą przede wszystkim ze sobą rozmawiać, że łączy ich to poznawanie kobiecego ciała. Ona sama przyznała, że gdyby nie to, że co rano mąż podaje jej termometr to ona by o tym nie pamiętała.

Przyjaciel:fajne masz te nauki

sam bym pochodził 
    •  
       
      Ja:A co mi się jeszcze w Dominikanach spodobało to to, że prowadzą spotkania też dla par w związkach nieformalnych i wyodrębniają dwie grupy: jeśli nie ma przeszkód, by zawarli związek małżeński to mają chodzić normalnie, z małżeństwami kościelnymi, a jeśli są przeszkody to dla nich jest oddzielna grupa.

      Takie fajne podejście, nikogo nie skreślające. Uważne.


    • No i młodzi oni są. Jeden ojciec tak pięknie mówił, a tylko kwadrans, że chciałoby się, żeby nie kończył. Ujął mnie stwierdzeniem, że większość ludzi, nie wiadomo czemu postrzega Boga jako strażnika łóżka. A on ma o wiele więcej ciekawszych zajęć

    •  
    •  ;)

      I powiedział niby rzecz oczywistą, ale jednak zdobył tym moją sympatię: że i w małżeństwie można grzeszyć w łóżku.Bo przede wszystkim chodzi o to, by szanować i nie krzywdzić drugiej osoby.

    • Przyjaciel:piekne

      naprawde

    • Ja:
       

      Niby proste, prawda? a na co dzień jakoś się zapomina...

       

claroklara
O mnie claroklara

Polka, choć francuskiej krwi. Katolik. Prawicowiec. Żona. Matka, rodząca w domu. Dziennikarz. "O-filozof". Oszołom na wielu płaszczyznach.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura